Zawsze mi się wydawało, że jak zbuduje dom to w pierwszym dniu zamieszka w nim pies. A najlepiej 6 (słownie: sześć psów). Jak się jednak okazało, najpierw zamieszkały w tym domu dwa koty, potem Szymiś i na końcu dopiero pies (jeden, na razie). Po około roku od wprowadzenia się i narodzin Szymona przygarnęliśmy do domu małego, słodkiego szczeniaka. Małego puchatego pieska. Futrzastego diaboła wcielonego. Po prostu najzwyklejszego czorta. Totalną wścieklozę i szarlotę.

Pies w domu!

Pies pojawił się w naszym domu w listopadzie, po wielodniowej kampanii Agaty na rzecz sprowadzenia do naszego siedliska kolejnego członka rodziny. Jakby dziecko, dwa koty i mysz w garażu to było mało. Przez kilkanaście dni z rzędu Agata pokazywała mi zdjęcia słodkich szczeniaków z różnych schronisk, które czekały na adopcję i jak to mawia Karol Modzelewski: i które czekały aby zaatakować nas swoją miłością. Od samego początku byłem jednak dosyć sceptyczny, co do samego pomysłu wzięcia psa. Sam nie wiem czemu, cały entuzjazm posiadania zwierzęcia we mnie wygasł. Może to przez czas i zaangażowanie jakiego wymagał Szymon i dwa koty, które nie były bezobsługowe? Może coś wspólnego z tym miały również wyzwania związane z posiadaniem domu i w wejściem w fazę remontu zaraz po zakończeniu budowy? Nie widziałem po prostu przestrzeni aby pojawił się w niej jeszcze pies. Jednak taktyka ciągłego zmiękczania po kilku dniach przyniosła efekt. Argumentem decydującym, był fakt, że Agata do lutego była jeszcze na urlopie macierzyńskim i w teorii miała czas aby psa ułożyć, i dostosować go do naszego stylu życia. Miało to sens.

21 listopada Agata dostała z fundacji zdjęcia dwóch szkrabów znalezionych na ulicy – do wzięcia od zaraz. No cóż, spojrzeliśmy na zdjęcie, spojrzeliśmy na siebie, wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy po naszego psa. Był to biszkoptowy kundel, wyglądający na miks labradora i harta. Nazwaliśmy go Lunar. Po dwóch godzinach, nasza księżycowa znajda obwąchiwała się już z kotami w naszym domu. Nie były zachwycone. 

Początki

Lunar od razu zaaklimatyzował się w naszych przestrzeniach. Koty obchodziły go bokiem, ale on wyraźnie wykazywał nimi zainteresowanie. Szymonem również. Był to okres, kiedy nasz dzidziuś uczył się chodzić, więc pogoń za psem dodatkowo go stymulowała. Był jednak z tym oczywiście jeden problem – jak Lunar gonił dzidziusia to czasem go przewracał lub podgryzał swoimi małymi, ale ostrymi jak szpilki ząbkami. Nas zresztą też. W każdej sytuacji, gdy pies i dzidziuś byli na jednej płaszczyźnie trzeba było mieć oczy dookoła głowy i szybki refleks. Na szczęście, żadna ze stron nie przejawiała zachowań agresywnych lub strachliwych. Wszystko było zabawą. Pierwszym wyzwaniem jakie przed nami stało był oczywiście trening czystości psa. Używaliśmy do tego podkładów higienicznych rozstawionych w strategicznych punktach domu. Dość szybko jednak udało nam się zniwelować liczbę podkładów do jednego miejsca, które Lunar kojarzył już  z jednym. Aczkolwiek wpadki czasem się zdarzały. Aby dbać o higienę, Lunar nie miał wstępu do pokoju Szymona, w sumie ciągle nie ma. Tamten okres to było ciągły kupatalk. Jak nie psa, to kotów, jak nie kotów to Szymona, jak nie Szymona, to… No dobra.  

Wyzwania

Pierwsze objawy wcielonej wścieklozy u Lunara pojawiły się po około 3 miesiącach, gdy Lunar zaczął coraz częściej wychodzić sam do ogrodu. Podrósł, zdobył pewność siebie i poczuł swoje terytorium. Wściekloza to nasz domowy termin medyczny określający wszystkie zachowania psa, które doprowadzały nas na skraj wytrzymałości nerwowej. Pierwsze objawy wścieklozy to szczekanie w domu. Lunar wyszczekiwał nas gdy chciał dostać jeść lub wody, gdy chciał wyjść lub gdy chciał się bawić. Czyli ciągle. Było to bardzo uciążliwe, bo nie był to zwykły gardłowy, niski szczek, tylko wysoki, wwiercający się w mózg szczekot, który doprowadzał nas do szewskiej pasji, zwłaszcza o 6 nad ranem, gdy Lunar stwierdzał, że chce wyjść. Kolejny objaw to drapanie w drzwi wejściowe i balkonowe, gdy Lunar domagał się wyjścia do ogrodu lub wejścia do domu. Skutkowało to tym, że drzwi i szyby były permanentnie brudne, a obecnie są jedynie porysowane. Strasznie irytujące, zwłaszcza w nowym domu. Następny: przekopywanie ogrodu. Och, co to był za horror gdy wychodziłem do ogrodu i widziałem jak mój świeżo co zasiany trawnik zamienia się w kretowisko i kopalnie piasku. Lunar metodycznie zaczął przekopywać metr po metrze nasz trawnik, rozrzucając wszędzie ziemię. Do tego trzeba jeszcze dorzucić oporność w uczeniu się chodzenia na smyczy i nieustanne ciągnięcie. Na szczęście większość problemów nie dotyczyła relacji Lunara z dzidziusiem. Tu wszystko układało się dobrze pomimo kilku incydentów. Parę razy bawiący się lub biegnący pies przewrócił nam dzidziusia, który starał się chodzić. Miałem przez moment obawę, że Szymon przez to się zniechęci, ale chyba podziałało to motywująco, bo Szymon bardzo szybko zaczął czuć się swobodnie na dwóch nogach i po jakimś czasie zaczął na równo biegać za psem i kotami.

Po więcej zdjęć Szymona i Lunara zajrzyj na mojego instagrama!

Kryzys

Niestety suma powyższych problemów objawiała się mniejszymi lub większymi kryzysami w naszej relacji z Lunarem. Oczywiście cały czas pracowaliśmy nad nim aby nauczyć go posłuszeństwa oraz komend. Niestety nasze metody, które opierały się na moim wcześniejszym doświadczeniu z psem oraz Internecie nie przynosiły oczekiwanych rezultatów. Bardzo często to nerwy brały górę. Nasze metody zawodziły – na pewno było w tym dużo naszej winy i braku wiedzy, ale czuliśmy też podskórnie, że Lunar do najłatwiejszych psów też nie należy, co zostało potwierdzone przez specjalistów później. Byliśmy coraz bliżej granicy wytrzymałości. Opieka nad Szymonem i psem jednocześnie wydawała się karkołomna. Na szczęście w porę przyszła pomoc. Agata wyszukała w Internecie szkolenia dla psów.

Szkolenia

Zdecydowaliśmy się pójść z Lunarem na dwa szkolenia. Na pierwsze, grupowe, które skupia się (chodzimy tam cały czas) na umiejętności chodzenia na smyczy oraz obcowaniu z innymi psami. Szkolenie to jednak zaczęło przynosić wymierne korzyści dopiero gdy zaczęliśmy korzystać z kolczatki. Nie, nie jest to tortura – jak wielu się wydaje. Jest to bardzo skuteczne narzędzie trenerskie. Kolczatka rozwiązała większość naszych problemów jeśli chodzi o spacery. Lunar dość szybko przyzwyczaił się do niej i świetnie reaguje na dawane mu niewerbalne sygnały. Oczywiście jest to narzędzie, z którego trzeba umieć korzystać – najlepiej po konsultacji ze specjalistą. Szkolenie to jednak nie rozwiązało naszych “domowych problemów”. Lunar ciągle nas wyszczekiwał, wściekał się na podwórku oraz drapał w drzwi. Wtedy to zdecydowaliśmy się na drugie szkolenie, bardziej ukierunkowane na konkretnego psa. Tam dość szybko dostaliśmy szereg porad, które miały pomóc nam zapanować nad sytuacją. Porady te z początku wydawały się trudne do wykonania, a wręcz absurdalne, bo na przykład mieliśmy kompletnie zaniechać wypuszczania psa samego na zewnątrz. Od tamtej pory mieliśmy zawsze wychodzić z nim na smyczy. Jak to? Kto na to znajdzie czas jak on chce wychodzić co dwie godziny?! Reszta porad dotyczyła na przykład dawania jedzenia psu w tak zwanym kongu lub na macie  – zupełna nowość dla nas. Te psie gadżety miały za zadania pobudzać i “męczyć” psa intelektualnie. Jedzenie z konga musiał wygrzebać, a z maty wyszukać wśród materiału. Lunar również miał cały czas chodzić na smyczy w domu, aby to właśnie przez smycz korygować jego niewłaściwe zachowania jak na przykład szczekanie. Dodatkowe kilka porad zmieniały zupełnie sposób w jaki zaczęliśmy obcować z Lunarem. Mieliśmy oczywiście cały czas chronić Szymona przez przypadkową krzywdą jaką pies mógłby mu zrobić – w końcu ciągle jest to tylko zwierze, które jeszcze chwilę temu warczało jak zabierało mu się jakiś smaczny kąsek. Musieliśmy cały czas uważać.

Jak jest teraz?

Jest dobrze, nie idealnie, ale dobrze. Idziemy w dobrym kierunku. Lunar jest coraz spokojniejszy, sterujemy jego spacerami i wyciszamy go w kennelu (kolejne narzędzie obarczone wieloma mitami). Do tego Szymon uwielbia nasze zwierzęta. Gania za kotem (niestety starszego musieliśmy pożegnać)  i przytula się do Lunara, czasem ciągnąć go za ogon. Oczywiście cały czas mamy rękę na pulsie i nie dopuszczamy do zbyt bliskich interakcji między psem, a Szymonem zwłaszcza, że ten drugi co raz śmielej pakuje temu pierwszemu palce do uszu i paszczy. Mamy się na baczności.

Lunar świetnie chodzi na smyczy, jednak na razie jeszcze go z niej nie spuszczamy na ulicy. Nie chcemy sprawdzać, co się stanie :).

Kategorie: II rok

0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

dwa × 1 =