To był ciepły majowy dzień. Słońce mocno przygrzewało, niebo było błękitne, a ściana lasu za płotem kipiała zielenią. W wiosennym szale miłości synogarlice (odmiana gołębia – choć Agata uważała inaczej) uwiły sobie gniazdko na konstrukcji naszego dachu. Wśród traw unosiły się motyle, a liście rzodkiewki łapczywie łapały przedzierające się przez korony drzew promienie słońca. Wiosna w Anielinie pełną parą. Harmonię dnia tętniącego życiem szykującego się do rozkwitu przerwał jednak z demoniczną gwałtownością płacz. A raczej ryk. Słyszycie go?
To ja i Szymon. Głównie Szymon.
Początek
Opowieść trzeba jednak zacząć parę dni wcześniej. Wieczór. Siedzimy sobie w salonie pijąc zieloną herbatę odpoczywając po cieżkim dniu. Mówi Agata: “Szymon przechodził cały dzień dzisiaj ze smoczkiem. Musimy coś z tym zrobić”. Mówię ja: “No tak”. Na to mówi Agata: “Musimy znaleźć sposób aby oduczyć Szymona korzystania z niego”. Tego smoczka. Ja na to: “No tak”. Na to Agata: “Jak to zrobimy?”. Ja na to: “No tak”. “Co no tak?” – odpowiada Agata. Ja na to “No tak, musimy coś z tym zrobić”. “Aha”,”Aha”. Zapatrzyłem się w czerń kominka nierozpalanego od zimy. W czerń bezkresną, oblepiającą moje spojrzenie i wsysającą Cię do środka. Patrząc się dalej w ów czerń powiedziałem zimno i stanowczo, ktoś mógłby powiedzieć, że nawet szyderczo, ale to przesada, “Rozpoczynamy operację JAGÓDKA”.
Operacja JAGÓDKA
Operacja JAGÓDKA w swoim założeniu była dość prosta i polegała na tym, żeby Szymonowi po prostu nie dawać smoczka wtedy, kiedy chce. Co ważniejsze należało również przestać nazywać przy Szymonie smoczka – smoczkiem przy Szymonie, a zacząć używać zastępczej nazwy dla zmylenia przeciwnika. Tyle teorii, bo wracamy do miłego majowego dnia, kiedy właśnie stwierdziłem, że nie dam Szymonowi smoczka wtedy, kiedy chce. No to nie dałem.
Ryk i płacz dudnił po pokojach, korytarzach i holach naszego domu, wciskając się w każdą możliwą szczelinę: antresolę, patio, fortepian, foyer, pokój pokojówek i w wiele innych miejsc. Żartowałem, nie mamy żadnych z tych miejsc. Po prostu było głośno.
Lunar i kot schowali się w najdalszy kąt, a synogarlice przerwały robienie sobie gniazda i gapiły się przez szybę. A było na co. Szymon przyjął standardową pozycję wskazującą jednoznacznie na bunt półtora latka. Mianowicie, leżał na podłodze wierzgając kończynami i zanosząc się płaczem, szlochem czy lamentem. Najzwyklejsze wapory. Do tego byłem Ja, dzielny tata stojący nad dzieckiem próbujący uśmierzyć jego cierpienie krzepkim słowem. Niestety z miernym skutkiem. Szymon jak płakał, tak płakał wymownie pokazując palcem na blat, na którym leżał smoczek vel. jagódka. Niestety po paru minutach dałem za wygraną. Szymon tryiumfalnie wymaszerował z salonu do swojego pokoju ze smokiem w gębie.
Zmiana podejścia
Pierwsze porażki przyniosły fazę refleksji. Zmiana nazwy smoczka okazała się niewystarczająca. Potrzebowaliśmy coś więcej. Tym czymś ekstra była jeszcze potrzeba aby smoczek po przechwyceniu od Szymona ukryć w miejscu, w którym nie rzuca się w oczy. Zgodnie z zasadą: co z oczu to z serca. Dodatkowo zaangażowaliśmy samego Szymona w odkładanie smoczka po nocy pod poduszkę oraz szukanie smoczka pod poduszką przy ponownym pójściu spać. Jak na razie działa. Jesteśmy na etapie, że Szymon coraz rzadziej korzysta ze smoczka w ciągu dnia. Drugim etapem, chyba trudniejszym, będzie wyeliminowanie jagódki również w nocy. Zobaczymy jak nam pójdzie. Trzymajcie kciuki!
A jakie Wy macie sposoby na powiedzenie smoczkowi papa?
PS: Czemu nazwaliśmy smoczek jagódką? Nie wiem.
0 komentarzy