Długo się zastanawiałem o czym dokładnie ma być ten wpis, ponieważ ostatnio towarzyszyło nam bardzo wiele skrajnych emocji z wieloma składowymi. Strach, smutek, niepokój, niepewność, złość, frustracja, gniew, ale chyba najsilniej wybrzmiała BEZSILNOŚĆ i to o tej emocji będzie ten wpis. Wszystkie te emocje były związane z tym, że Szymon przez ostatnie 3 dni był w SZPITALU.

Wizyta u pediatry

Jest to historia, z cyklu, że żona krzyczy Ci spod drzwi, że idzie z dzieckiem na 40 min do przychodni, Ty będąc na spotkaniu tylko kiwasz głową, po czym widzisz żonę i dziecko dopiero 3 dni później. 

Szymon od jakiegoś czasu walczy z różnymi infekcjami, które głównie objawiały się katarem i kaszlem – jak już wydawało się, że jest ok, to znów kaszel i katar powrócił. Kiedy nie było perspektyw na poprawę, Agata postanowiła udać się na powtórną wizytę u pediatry. Przy odsłuchu, lekarz stwierdził, że nic poważnego w płucach nie słyszy, ale to może być zapalenie płuc, które charakteryzuje się nocnym kaszlem. Efekt wizyty byłby kolejny steryd i antybiotyk. Agacie zapaliła się lampka ostrzegawcza, czy warto Szymona traktować kolejnymi lekami, które mogą wyjałowić jego organizm bez jednoznacznej diagnozy. Alternatywą było zdjęcie RTG. Była to środa – dzień przed 11 listopada – czas na działanie był mocno ograniczony – po kilku próbach znalezienia miejsca gdzie od ręki wykonaliby RTG pozostał jeden kierunek: szpital. 

Szpital

Agata na SORze była po 12:00. Została skierowana na zdjęcie i zaczęło się czekanie. A była pierwsza w kolejce. Ok 15:00 zadzwoniła, żebym przyjechał bo może to trochę jeszcze potrwać i przywiózł jedzenie oraz podstawowe rzeczy dla Szymona. W zasadzie nie mieli nic ze sobą – na szczęście mleko dla Szymona dostali od znajomej na izbie. Przed 16:00 przyjechałem i wkrótce później udało się wykonać RTG. Mieliśmy nadzieję, że niedługo będziemy mogli wrócić do domu. W swojej naiwności, jeszcze parę godzin wcześniej pytałem Agaty czy zdąży na swoje wieczorne lekcje fortepianu. Jednak los miał inne plany.

Diagnoza

Po obejrzeniu zdjęcia jakiś czas później lekarz postawił diagnozę: Szymon ma ciało obce w oskrzelach – trzeba koniecznie wykonać zabieg: bronchoskopię. Efekt? Agata i Szymon zostają w szpitalu.

Ta wiadomość poraziła najpierw Agatę, a potem mnie gdy słuchałem tego przez telefon stojąc pod szpitalem. Znowu kurwa stałem pod szpitalem – przez COVID i zasady. Przy czym, stojąc 15 min pod szpitalem, przez drzwi na oddział wchodziło z 5 różnych ludzi (chyba osób technicznych) – większość bez maseczek. Ale to już pomijam.

Oblał nas zimny pot strachu i lęku. W tym wszystkim dodatkowo dostaliśmy 5 minut by zastanowić się z kim Szymon ma zostać w szpitalu – ze mną czy Agatą. Dużo informacji jak na te kilka minut. Próbowaliśmy zrozumieć, co właściwie się dzieje i co to znaczy – głównie dla zdrowia Szymona. Jeszcze parę godzin wcześniej Szymon radośnie zasuwał po naszej podłodze z lekkim kaszlem, a teraz lekarz mówi, że może to być zagrożenie dla jego życia. Byliśmy totalnie zdruzgotani i zdezorientowani. Oczywiście wizyta u lekarza na SORze zakończyła się dość szybko więc Agata nie zdążyła nawet dopytać tak naprawdę, co to znaczy i co to jest dokładnie za zabieg. Oczywiście, co? każdy z nas otworzył Internet i zaczął czytać. W niczym to nie pomogło, a tym bardziej nie uspokoiło naszych obaw. Wręcz przeciwnie. 

Próbowaliśmy na szybko ogarnąć kiedy Szymon mógł coś połknąć – tyle co udało się dowiedzieć od lekarza to to, że sądzą, że jest to jakiś materiał organiczny: igła sosny, kawałek kory, ziemia czy coś podobnego. Coś nieorganicznego byłoby wyraźnie widać. Znaleźliśmy 100 różnych sytuacji, w których mogło to się stać. Czuliśmy się winni. Jednak musieliśmy te rozważania odłożyć na bok – musieliśmy podjąć decyzję, kto zostaje w szpitalu. Finalnie zdecydowaliśmy, że zostaje Agata. W międzyczasie dowiedzieliśmy się też, że zabieg planowany jest na 20.00. Zrobili jej test na COVID i zabrali na Laryngologię. Mi pozostało wrócić do domu i przywieźć Agacie rzeczy.

Wyprawka, a warunki w szpitalu

Ponownie, jak w przypadku porodu musiałem przywieźć wszystko: jedzenie, sztućce, ubrania, kosmetyki, do tego oczywiście rzeczy dla Szymona, zabawki, książeczki i ubranka – wyszły z tego 3 wielkie torby – jak na tydzień. Należy tu również wspomnieć, że Agata zostając z Szymonem w szpitalu miała do wyboru spanie albo na fotelu, albo na podłodze (materac i koc nie wliczone), ponieważ nikt nie zakłada łóżek dla matek w szpitalu dla dzieci. W szpitalu, dla dzieci…dla matek. No nie ważne – może się czepiam. Warto powiedzieć, że wniesienie jakichkolwiek udogodnień jak chociażby materaca jest zabronione. Zatem pozostaje kreatywność rodziców by polepszyć sobie warunki do spania. Z tym ostatnim wiedziałem, że Agata da sobie radę. Efekt: koc od pielęgniarki, koc z domu plus maty z przewijaków z pokoju stworzyły prowizoryczne łóżko. 

BEZSILNOŚĆ

Po pierwsze w takim szpitalu matka jest problemem. Ponieważ: chodzi, pyta, musi gdzieś siedzieć i spać. Agata w momencie wejścia na oddział przestała być “Agatą” czy “panią Agatą” a zaczęła być “matką”. Ciągle słyszała: “Matka zrobi coś z tym dzieckiem”, “gdzie matka idzie”,  “matka zje coś”. Uprzedmiotowienie – tak łatwiej kogoś kontrolować. A jeśli chodzi o wystraszoną matkę z maleńkim dzieckiem to niewiele trzeba. Po drugie znowu COVID – jak poinformowane Agatę, nie będzie mogła być przy Szymonie, ani przed zabiegiem czyli w momencie podawania narkozy, ani po zabiegu – czyli w momencie wybudzania Szymona z narkozy. Wysłali próbkę do analizy – ale nie wiedzą kiedy będzie. Bez testu nie będzie mogła być przy Szymonie. Koniec kropka. Serce nam się krajało na myśl, że ktoś obcy będzie go zabierał na tak ważny zabieg. Byłem wściekły. Tylko, co z tego, że byłem wściekły w samochodzie i w skrócie mogłem gówno zrobić.

Po trzecie czekanie. Ciągłe czekanie, czekanie na lekarza, czekanie na badanie, czekanie na diagnozę, czekanie na zabieg. Zabieg miał być o 20:00. Zaczął się o 22:00. Na szczęście 20 minut przed zabiegiem pojawiły się również wyniki testów. Agata mogła być z Szymonem gdy go usypiali.

Zabieg

Bronchoskopia polega na wprowadzeniu sondy – bronchoskopu do gardła i wizualnych oględzinach gardła i oskrzeli. W przypadku tak małych dzieci wykonuje się go przy pełnej narkozie. Bardzo się tego baliśmy – na własnej skórze doświadczyłem źle dobranej narkozy – jako dziecko miałem zabieg, po którym dostałem arytmii serca, z którą borykałem się długie lata jako dziecko i nastolatek. 

Byliśmy cali w napięciu – Agata w szpitalu, ja w domu. Około północy wszystko było wiadomo. Bronchoskopia nie znalazła, żadnego ciała obcego – tylko wydzielinę – najprawdopodobniej spowodowaną zapaleniem oskrzeli, przez które Szymon przechodził, a nie zostało odpowiednio zaleczone i zdiagnozowane. Kurwa, serio? Należy podać antybiotyk i za dwa dni wykonać kolejne badanie w celu weryfikacji poprawy. Byliśmy totalnie wykończeni i zmieszani. Z jednej strony szczęśliwi, że wszystko się udało i Szymon już był z Agatą jedząc mleko (Szymon nie jadł nic od 14:00 do północy), z drugiej strony sfrustrowani i bezradni czy w ogóle to wszystko było potrzebne. Nikt mi na to pytanie pewnie nie odpowie. Przed Agatą była pierwsza noc na oddziale.

Pobyt Agaty na oddziale

W zasadzie nie będę tu się rozpisywał, jak to wszystko przebiegało – brak łóżka dla mam to tylko wierzchołek góry lodowej. Szkoda słów. Ta część zasługuje na oddzielny wpis – może Agata kiedyś to opiszę. W nas pozostała tylko frustracja.

Badanie kontrolne – epicentrum BEZRADNOŚCI

Pełni nadziei czekaliśmy na piątek, w którym od rana miało zostać wykonane RTG. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się uzyskać wypis. Abstrahując od całego zamieszania to Szymon znosił to wszystko bardzo dzielnie i tak naprawdę ani na moment nie przejawiał gorszego samopoczucia – nic nie wskazywało, że było mu źle. Co więcej po pierwszych dawkach antybiotyku było widać poprawę – Szymon mniej kasłał i miał mniejszy katar. Wszystko wskazywało, że dalszy pobyt w szpitalu nie ma sensu. Agacie powiedziano, że badanie będzie przed 12:00, więc zaczęło się czekanie. Optymistycznie zakładałem, że będzie wykonane o 14:00 – jak się okazało niewiele się pomyliłem. Po badaniu Agata została poinformowana, że musimy czekać na opis zdjęcia – wtedy będzie można podjąć decyzję. Trzeba czekać. Minęła godzina – opisu nie ma, druga – opisu nie ma, trzecia – opisu ciągle nie ma. Mieliśmy poczucie, że każda godzina dłużej tam jest bezsensowna i że powinniśmy już wychodzić – po za tym zbliżał się piątkowy wieczór. Ciężko było stwierdzić czy ktoś nas wypisze. Agata ciągle próbowała się dowiedzieć jaki jest status badania, ale zarówno lekarz jak i pielęgniarki ciągle ją zbywali każąc czekać bo nie ma jeszcze opisu. Agata była bezradna bo nic nie mogła zrobić – była uwięziona na oddziale. Po jakimś czasie zaczęła czuć podskórnie, że coś jest nie w porządku – zadzwoniła do mnie i poprosiła abym przyjechał i pomógł jej w ustaleniu sytuacji – na naszą korzyść grał fakt, że gabinet RTG był w otwartej strefie do której teoretycznie mogłem wejść z zewnątrz. Wsiadłem w samochód i pojechałem.

Cyrk i wkurwienie. Bezsilność już się nam znudziła

Dojechałem do szpitala – w budynku gdzie robi się RTG cisza i pustki – światło na wpół zgaszone. Na recepcji nikogo. Na własną rękę wszedłem na drugie piętro gdzie mieści się gabinet. Do opisowni skierował mnie jakiś pracownik, którego zapytałem o drogę. Bałem się, że zapyta mnie czego tu szukam i że nie powinno mnie tu być. Na szczęście nie zapytał. Znalazłem pokój – zapukałem. Otwarte – już połowa sukcesu. W środku ktoś. Przedstawiłem się i wyjaśniłem sprawę – w skrócie, że żona czeka od 6 godzin na opis badania. 

Odpowiedź zmroziła mnie i zbiła z tropu.

– Zdjęcie jest ale opisu nie ma i nie będzie bo lekarz co robi opisy jest nieobecny dzisiaj w pracy. Proszę przyjść w poniedziałek.

Że, co kurwa? Patrzyłem zdumiony na niego  z otwartymi ustami (które wprawdzie zakrywała maseczka) próbując zrozumieć sytuację, w której znaleźliśmy się z Agatą. 

– Nie pomogę Panu – do widzenia.

Potrzebowałem kilkunastu sekund by zebrać myśli. Na szczęście miałem nogę w drzwiach – tak szybko się mnie nie pozbędzie.

– Proszę mnie zrozumieć, żonie od 6 godzin na oddziale mówią, że ma czekać na opis. Tam chodzi o zdrowie 11 miesięcznego dziecka – pilnie potrzebujemy tego opisu dzisiaj.

– Rozumiem, ale to lekarz z oddziału powinien tu przyjść i ten opis załatwić albo sam obejrzeć to zdjęcie.

– Nam powiedział, że czeka na opis stąd.

Cisza.

– A czy możemy zrobić tak, że Pan zadzwoni na oddział i wyjaśni sprawę z tym lekarzem. Powtarzam tu chodzi o zdrowie niemowlaka.

Cisza. 

– Dobrze zadzwonię – proszę wrócić na oddział.

Moja stopa silnie tkwiła w drzwiach.

– Ale ja nie jestem z oddziału – żona tam jest. Czy mogę zaczekać tutaj?

– Na co?

– Na to jak pan zadzwoni i poinformuje mnie o tym co się udało ustalić.

Cisza.

– Noooo, dobrze. Proszę zaczekać na zewnątrz.

Po ok 5 minutach, nawet nie wiem kto to był – technik lub lekarz wyszedł z pokoju:

– Rozmawiałem z lekarzem. Na zdjęciu jest czysto, w oskrzelach nic nie ma. Lekarz widział zdjęcie. Tyle mogę powiedzieć.

– Czy według pana opinii wygląda, że wszystko jest ok?

– Tak. Ale opisu Pan nie dostanie – proszę przyjść w poniedziałek.

– Dziękuję!

Milowy krok został wykonany – wiedzieliśmy, że z Szymonem jest na pewno wszystko dobrze! Jednak absurd tej sytuacji przekraczał moją percepcję.

Wypis

Do ostatniej chwili Agata nie wiedziała jaki będzie finalny rezultat tej sytuacji. Na oddziale ciężko było cokolwiek ustalić. Pomimo tego, że powyższa rozmowa wydarzyła się ok 16:00, wypis otrzymaliśmy dopiero o 18:30 i to tylko dzięki temu, że Agata ganiała lekarza po oddziale, a ja nękałem go telefonami. Zrobiliśmy to na własne żądanie. Lekarze nie mieli zamiaru nas wypisywać – ale na pewno nie przez stan zdrowia Szymona.

Pielęgniarka pożegnała Agatę takim zdaniem: “Widzę, że udało się Pani dopiąć swego”.

Nie wiadomo co to znaczy. Kurtyna.

Ciężko jest ocenić co z tego całego procesu było dobre, a co złe. Która decyzja była słuszna, a która nie – pewnie się tego nie dowiemy. Jeśli chodzi o sam zabieg bronchoskopii to mamy poczucie, że został zrobiony bardzo dobrze – i jesteśmy za to wdzięczni. Nie widzimy, na razie żadnych negatywnych konsekwencji. Najbardziej frustrująca była nasza bezradność wobec całej machiny szpitalnej, w której rozwiązuje się konkretny problem zdrowotny, a reszta nikogo nie obchodzi. Problem jednak w tym, że ta cała reszta – czyli rodzice, komunikacja, dostęp do informacji, szacunek, empatia jednak istnieje.

Jednego jesteśmy pewni. Pobyt Szymona na weekend w szpitalu wiązałby się ze stresem dla całej naszej trójki. A jak wiadomo, stres nie pomaga w niczym.

PS: W przyszłym tygodniu idziemy prywatnie na wizytę do pulmonologa aby skontrolować sytuację. 

Kategorie: I rok

2 komentarze

Katarzyna · 29 marca, 2022 o 11:32 am

Tak kończy się właśnie sposób rozliczania jednostek publicznych poprzez JGP – jeśli wykonano bronchoskopię i pacjent leżał 3 dni – dostaną Xzł, jeśli pacjent poleży zamiast 3 dni – 5 – NFZ zapłąci XXXzł. Bardzo współczuję i gratuluję stanowczości.

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

trzynaście − dwa =