Szymon urodził się w samym środku pandemii. W tym czasie większość firm przeszła na pracę zdalną – również moja. Prawie przez cały pierwszy rok życia Szymona – siedziałem w domu. Jak mi z tym było? O tym jest ten tekst.

Miejsce pracy

Dla większości osób wykonujących pracę stacjonarną z biura, miejsce wykonywania obowiązków służbowych uległo totalnej zmianie praktycznie z dnia na dzień. Trzeba było szybko przestawić się i dostosować. Pandemię zaczynaliśmy w dwupokojowym mieszkaniu z jednym kwadratowym stołem do pracy. Na szczęście to się zmieniło, tuż przed narodzinami Szymona przenieśliśmy się do domu za miasto. I było to błogosławieństwo losu. Zamieniliśmy 43 metry kwadratowe na 160 metrów, pozamykane miasto na otwartą wieś, patrolowane przez policję parki na patrolowany przez sarny las. Duża przestrzeń pozwalała zachować zdrową higienę pracy.

Forma pracy

Niewątpliwą zaletą pracy zdalnej jest również szybszy czas dotarcia z łóżka do miejsca wykonywania obowiązków. Pomijamy czasochłonny proces dojazdu ze staniem w korkach oraz ewentualnym odśnieżaniem samochodu w zimie. Ten zaoszczędzony czas niewątpliwie jest bardzo cenny. Oczywiście można dłużej pospać!

Sama przestrzeń jednak nie stanowi w pełni o komforcie pracy w danym miejscu, bo jest kilka ALE (nie mylić z piwem).

ALE 1: Cholerne krzesło

Niestety przy przeprowadzce elementy wystroju gabinetu były na dole listy priorytetów jeśli chodzi o zakupy. Więc jak jest potrzeba redukcji kosztów (a zawsze jest) to wiadomo, co się ucina – to co na dole. Skutkuje to tym, że do tej pory siedzę na krześle z Ikei. Komfort to jest cecha produktu, którą nawet marketingowo ciężko do niego dopisać.

Więc siedzę od roku na drewnianym krześle. Oczywiście, mogę opuścić gabinet i przesiąść się na inne bardziej komfortowe miejsca pracy, czyli: kanapa, łóżko, taras, hooker przy wyspie – aczkolwiek jest z tym jeden główny problem. W te miejsca trudno jest szybko i sprawnie przenieść drugi monitor, co znacznie utrudnia pracę. Zakup wygodnego krzesła ciągle jest na liście, ale ciągle na dole. Ostatnio przegrało z drewnem do kominka. 

W zasadzie to nie pomyślałem, bo mogłem mieć dwa w jednym. Kupić krzesło, a krzesłem z Ikei napalić w kominku….

ALE 2: Hałas

Architektura naszego domu zakłada otwarty gabinet z potencjalną możliwością zamknięcia przestrzeni szklaną ścianą (szklana ściana była zaraz za krzesłem gabinetowym na liście kosztowej – więc wiecie, co się z nią stało). Skutkuje to tym, że na spotkaniach moi współpracownicy słyszą:

  • Muzykę z salonu.
  • Śpiew mojej żony.
  • Mój śpiew (ale to akurat kiedy się nie wyciszę).
  • Dźwięki gotowania.
  • Dźwięk odkurzania.
  • I inne domopochodne dźwięki.

Z hałasem ciężko konkurować więc trzeba szukać przed nim schronienia zmniejszając swój komfort pracy lub go neutralizować paraliżując tym samym domowe życie innych. Ciężko tu o kompromis.

ALE 3: Dziecko na pokładzie

To ALE to chyba kwintesencja tego posta, bo o to dziecko głównie się rozchodzi. Kto dziecko ma, doskonale wie jak wygląda praca z domu w obecności dziecka. Oczywiście wiek ma kolosalne znaczenie oraz to jak głęboko możesz się przed dzieckiem zaszyć, choć jak wiemy bywa to trudne:

Najtrudniejsze aspekty pracy z dzieckiem w domu:

  • Nieprzewidywalny płacz dziecka.
  • Nieprzewidywalny śmiech dziecka.
  • Hałasy trzaskania zabawek dziecka (np takich).
  • Niekontrolowanie gaworzenie, tudzież mówienie dziecka.
  • Ingerowanie dziecka w Twoją przestrzeń biurową.
  • itp itd.

Myślę, że takich aspektów jest dużo i mają one kolosalny wpływ na Twój poziom skupienia oraz faktycznie Twoje zaangażowanie w niektóre elementy Twojej pracy, jak na przykład spotkania. Oczywiście wszystko jest do ogarnięcia.

Jest jednak coś więcej

Byłem pełen obaw jak to będzie pracując zdalnie mając na pokładzie niemowlaka. Mogę jednak śmiało powiedzieć, że po 10 miesiącach takiej pracy jestem wdzięczny, że miałem taką możliwość. Nic mi nie zastąpi poczucia, że w zasadzie w jakiejś części uczestniczyłem w każdym dniu Szymona. Nawet chwilowe wzięcie go na ręce stanowiło dla mnie ogromną wartość. Będąc w domu w zasadzie byłem naocznym świadkiem wszystkich zmian rozwojowych Szymona – czego są pozbawieni ojcowie pracujący regularnie poza domem. Zauważam to głównie w poniedziałki, w które zacząłem jeździć do biura aby przy okazji załatwiać kilka innych spraw na mieście. Gdy wracam do domu około 19:00 – tylko w zasadzie po to aby wykąpać Szymona i położyć go spać – czuje, że coś mi umyka – ten cały dzień, w którym tyle się na pewno wydarzyło. 

Przecież dziecko w czasie pierwszego roku tak szybko się zmienia, że w zasadzie odbywa się to z dnia na dzień. A w dzień, nas ojców często po prostu nie ma.

Naturą rządzi równowaga

Praca z domu ma szereg wyzwań ale jednak czas i momenty, które zyskuję przez przebywanie z dzieckiem są bezcenne. Oczywiście jak to w życiu bywa, wszystko ma swoje granice i praca w domu oraz przezwyciężanie wszystkich ALE staje się czasem bardzo męczące. Obecnie moja firma pracuje w trybie hybrydowym – dwa dni z biura, trzy z domu.

Z chęcią korzystam z dobrodziejstw tego podziału, znajdując pozytywne aspekty każdego dnia.

Kategorie: I rok

0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

2 × pięć =